piątek, 16 kwietnia 2021

Maszyna do mieszkania kontra człowiek

 

80% dąbrowian mieszka na 10% powierzchni miasta. Większość z nich w blokach. Dąbrowskie bloki wydają się wszechobecne, stoją samotnie albo tworzą zwarte kwartały. Zwykle są otoczone parkingami i trawnikami oraz chaotycznymi zlepkami chodników, kwietników i kostki brukowej. Projektowano je, by jak najszybciej dostarczyć nowe mieszkania dla dynamicznie rozwijającej się w latach 70. i 80. populacji Dąbrowy. W tym sensie wydawały się „racjonalną” decyzją podjętą przez budowniczych miasta dla Huty Katowice. Za tym argumentem przemawiać może i to, że podobne budynki stoją na całym świecie. Ale naprawdę wszechobecne są w Rosji i wszystkich byłych republikach sowieckich, od estońskiego Tallina, po Taszkient w Uzbekistanie. W byłym NRD nazywane są Plattenbauten, na Węgrzech mieszka w nich jedna piąta ludności kraju, polskim rekordzistą jest zamieszkiwany przez 6 tysięcy ludzi gdański „falowiec”, wysoki na dziesięć pięter, ma prawie kilometr długości.

Co zdumiewające, ich rozprzestrzenianie się można przypisać wpływowi jednego człowieka – jeszcze kilka dekad temu dość powszechnie uznawanego za proroka, którego nieprawdopodobna wizja ukształtowała nasz świat. Był synem szwajcarskiego zegarmistrza, nazywał się Charles-Édouard Jeanneret-Gris, z czasem zaczął się posługiwać pseudonimem Le Corbusier. Nie lubił jemu współczesnych miast. Chciał je zlikwidować i zastąpić uporządkowaną i geometryczną matrycą miasta godną „nowego człowieka” epoki maszyn. Jak przekonywał „krzywa ulica to ścieżka dla osłów, prosta ulica to droga dla ludzi”.* Już w roku 1925 nie zawahał się zaproponować wyburzenia dużej części historycznego serca Paryża i wybudowania w jego miejscu kilkudziesięciu olbrzymich 60-piętrowych biurowców dla 400 tysięcy urzędników. Wokół miały stanąć setki połączonych ze sobą, linearnie ułożonych bloków z wielkiej płyty. Cały plan poprzecinany był oddzielnymi drogami szybkiego ruchu, oddając miasto pod panowanie samochodów. Le Corbusier je uwielbiał. Wspomniany plan nazwał Plan Voisin, od nazwiska francuskiego producenta samochodów. Mimo usilnych starań Le Corbusier nie znalazł nikogo, kto zechciałby sfinansować jego wizję. W przypływie frustracji w latach 30. zwrócił się więc do Związku Sowieckiego i podobne rozwiązanie zaprojektował dla Moskwy. Nazwał to Miastem Promiennym i zadedykował „władzy”, co wyraźnie wskazuje, że zdawał sobie sprawę, jak niszczycielską siłę trzeba zastosować, by spełnić swoje marzenia. Ale Rosjanie byli wówczas pochłonięci innym wyniszczającym zajęciem – czyli mordowaniem się nawzajem – i pomysł Corbusiera odłożyli na półkę. Do czasu. Bo jednak dali się uwieść. Po pierwsze – podziałowi miast na cztery strefy „funkcjonalne”: przeznaczone do mieszkania, pracy, wypoczynku i transportu, po drugie – założeniu, że na każdego mieszkańca powinno przypadać dokładnie tyle metrów, ile wynosił rozmiar standardowej celi dla mnichów, które Le Corbusier podziwiał w klasztorze na greckiej górze Athos. Gdy zakończyła się II Wojna Światowa, Europa stanęła przed wielkim problemem do rozwiązania: odbudować miasta i w maksymalnie wydajny sposób zapewnić mieszkania ludziom bez dachu nad głową. Z tej potrzeby powstał pierwszy blok mieszkalny na świecie – stojąca w Marsylii corbusierowska „maszyna do mieszkania”, ogromna, pozioma budowla dla tysiąca pięciuset osób. W całości została oparta na naukowym modelu funkcjonowania człowieka w przestrzeni fizycznej, nazwanym przez Le Corbusiera Modulorem. Była to postać mężczyzny z jedną ręką uniesioną nad głową, mierząca dwa metry dwadzieścia sześć centymetrów. Do tej ulepszonej wersji człowieka architekt dopasował całą resztę. Każda klatka schodowa, każdy pokój, a nawet rozmieszczenie blatów w kuchni dostosowane były do Modulora. Jak czytamy w biografii „Le Corbusier. Architekt jutra”, drobiazgowo spisane procedury dość szybko zderzyły się z tym, jak ludzie naprawdę żyją.

Użytkownicy budynków architekta skarżyli się, że korytarze i drzwi były zbyt wąskie, pokoje za ciasne, zlewy za płytkie.** Z czasem miało być jeszcze gorzej. Wyburzanie blokowiska Pruit-Igoe w Saint Louis w roku 1972 (sic!) stało się symbolem, że prawdziwi ludzie funkcjonują w przestrzeni zupełnie inaczej niż chcieli tego moderniści. Widziane z góry osiedle Pruit-Igoe było idealną kopią Miasta Promiennego, a poszczególne bloki wyraźnie nawiązywały do marsylskiej jednostki mieszkalnej Le Corbusiera. Tylko że w przeciwieństwie do założeń – osiedle okazało się powodem społecznego wykluczenia i siedliskiem przestępczości. Nic zatem dziwnego, że dziś urbanistyczny projekt Le Corbusiera uważa się za niefortunną ślepą uliczkę. Współcześni urbaniści dość powszechnie przyjmują, że wbrew jego zaleceniom, funkcje życia miejskiego powinny być wymieszane, a nie rozdzielone. Szerokie ulice zabiły życie w miastach – muszą brać pod uwagę pieszych i rowerzystów. Poszczególne dzielnice powinny być zorientowane wokół środków komunikacji publicznej, jak tramwaje i autobusy. I co najważniejsze – nie można pozwalać na odgórne planowanie i dawać wolnej ręki nawet najbardziej przekonującym wizjonerom. Za to w proces planowania należy włączać mieszkańców, by mogli mieć wpływ na kształt swego otoczenia.

* Wade Graham, Miasta wyśnione. Siedem wizji urbanistycznych, które kształtują nasz świat, Kraków 2016, str. 105.

** Anthony Flint, Le Corbusier. Architekt jutra, Warszawa 2017, str. 159.


Modulor, umowna postać człowieka przyszłości, był podstawą obliczeń Le Corbusiera. Opierając się na nim, architekt, nawiązując do reguły złotego podziału, stworzył wzorzec wzajemnych relacji między wielkościami poszczególnych elementów budowli.

sobota, 2 maja 2020

Dzień Flagi między przeszłością i przyszłością. Dwie książki, dwie Polski, dwa światy.


Przełom nastąpił 2 maja 2013 roku. Tak przynajmniej twierdzi Marcin Napiórkowski, autor książki „Turbopatriotyzm”. Tego feralnego dnia, w samym środku piknikowego długiego weekendu przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie odbyła się manifestacja z czekoladowym orłem w roli głównej, z różowymi okularami, balonikami, chorągiewkami i iluzjonistą na dokładkę. Tamtego 2 maja „Polska Uśmiechnięta przemawiała z pozycji wyższości czy wręcz „normalności” w momencie, gdy była już zaledwie ciekawostką. Ostatnim podrygiem mody, która za chwilę miała przejść do historii i stać się obiektem kpin”* Bo, jak pisze Napiórkowski – czekoladowy orzeł tylko dodał impetu ówczesnym przeciwnikom politycznym, dał im chłodną siłę szyderstwa i przewagę, jaką oryginał zachowuje wobec nędznej podróbki. Posileni czekoladowym orłem patrioci rozpoczęli triumfalny pochód, który obserwujemy po dziś. Niemożliwe stało się możliwe, niewybieralni zostali wybrani. To, co uznawano za staroświeckie i nierokujące, stało się nagle naszą przyszłością.** Aspiracje zastąpiono dumą, przyszłość historią, a konflikty społeczne obrazem wspólnoty jako oblężonej twierdzy otoczonej przez wrogów. Postawa modernizacyjna, odwołująca się do przyszłości, w niej upatrująca nadziei, stała się – paradoksalnie – niemodna. Za to coraz więcej zwolenników na całym świecie, zyskało przekonanie, że „kiedyś było lepiej”. Ich najbardziej znanym bojowym zawołaniem stało się „Make America Great Again” Donalda Trumpa, gdzie z czterech słów najważniejsze jest właśnie – przywołujące nostalgię za świetlaną przeszłością – „again” (znowu, ponownie).

Opisywanemu zwrotowi sprzyjał, jak pisze Michał Paweł Markowski w kolejnej książce, którą chciałbym dziś polecić, epidemiczny rozwój mediów społecznościowych, które promując opinie kosztem interpretacji, a wartości kosztem sensu, umacniają polityczne status quo. W efekcie – jak dodaje autor „Wojny nowoczesnych plemion” – dziś każdy polityk wie dwie rzeczy: że – po pierwsze – jego zadaniem jest narzucanie własnej narracji innym (narracja to moja wersja wydarzeń) i zdegradowanie narracji sformułowanych przez innych oraz – po drugie – że jego misją jest umiejętne sterowanie afektami swoich wyborców. ***. Problem w tym, że w tej strategii „narzucaniu ludziom pewnej narracji” kryje się głęboka pogarda dla faktów i samej zgody co do faktów.

Jednak szanse na rzeczową debatę, o przyszłości, o wspólnocie, nie zostały ostatecznie pogrzebane. Obaj autorzy wysuwają zbieżne propozycje. Markowski przekonuje, że wyjściem z sytuacji może być zmiana języka, z języka wartości na język sensu, z języka opinii na język interpretacji, z języka uczuć na język argumentacji.**** Także Napiórkowski proponuje pracę nad językiem, który opierałby się na rzeczowej debacie o tym, co można i trzeba zmienić. „Żeby znów liczyć się w teraźniejszości, musimy odzyskać dla polityki nadzieję, bo w walce o rząd dusz tylko nadzieja może zmierzyć się z nostalgią […] Nie ma już powrotu do ślepej wiary w to, że lepsze jutro po prostu nam się należy. Ci, którzy odwołują się do przeszłości, zawsze pokonają nas w licytacji na apodyktyczną pewność. Dlatego musimy pokazać, że przyszłość może być lepsza. Nie dlatego, że historia się skończyła […] ale dlatego, że przyszłość – w przeciwieństwie do przeszłości – przynajmniej w pewnym zakresie zależy od naszych działań. Warto o nią walczyć”. *****

Piszę o tym 2 maja 2020 roku. Od tygodni pozostajemy w społecznej izolacji, śledząc wiadomości na temat rosnącej ilości osób zakażonych i tych, którzy zmarli z powodu pandemii koronawirusa. Od tygodni pozostajemy w obawie o przyszłość, która dawno nie rysowała się w tak czarnych barwach. Od tygodni pozostajemy w klinczu politycznych narracji.
Piszę z nadzieją. Moim argumentem są oni: ludzie, którzy szyją maseczki (z naszego regionu w  tę inicjatywę zaangażowanych jest już dzisiaj ok. 1200 osób), wyginają druciki, wspierają seniorów, spieszą na pomoc lekarzom. Bezinteresownie, z oddaniem. Rzecz bowiem nie w tym, by się różnić, ale by się sprzymierzyć. Dlatego im wierzę i chciałbym, by to doświadczenie współpracy i radości, jaką daje pomoc innym, zdominowało dyskusję o wartościach. Teraz i w przyszłości.

Wojciech Czyżewski

* Marcin Napiórkowski, „Turbopatriotyzm”, Wołowiec 2019, str. 17
** Ibidem
*** Michał Paweł Markowski, „Wojny współczesnych plemion. Spór o rzeczywistość w epoce populizmu”, Kraków 2019, str. 62
**** Ibidem, str. 16
***** Marcin Napiórkowski, „Turbopatriotyzm”, Wołowiec 2019, str. 255

                                                                 

x

wtorek, 22 października 2019

Ile i za ile?


Ile w Dąbrowie Górniczej może kosztować wynajęcie biura klasy A albo metr kwadratowy nowoczesnej powierzchni gastronomicznej? A mieszkanie z zielonym tarasem położone w samym centrum miasta, za ile da się sprzedać? Ile potrzebujemy stacji ładowania rowerów elektrycznych? Czy około 40 tysięcy metrów kwadratowych powierzchni to za dużo, za mało czy w sam raz? A jeśli w sam raz, to ile z tego powinny zająć biura, obiekty usługowe, a ile mieszkania? Czy stać nas na budowę dwupoziomowych parkingów podziemnych, skoro badania geologiczne wykazują, że już ok. 1,5 metra pod dawnymi halami Defum zaczyna się warstwa skalista? Ile deszczówki uda się wykorzystać do podlewania i które rośliny lepiej zniosą śródmiejski klimat? I jak pogodzić wymagające oczekiwania dąbrowian z koniecznością osiągnięcia finansowej stabilizacji projektu? Czyli, jak sprawić, byśmy jako miasto (bo miasto to my, jego mieszkańcy) nie stracili kontroli nad naszym centrum i dzięki niemu zarabiali.

Ktoś mnie ostatnio zapytał, czy śni mi się nowa Fabryka Pełna Życia? Odpowiedziałem, że na razie śnią mi się tabelki w Excelu… Czy nie za drogo policzono potencjalne przychody z wynajmu biur, czy analiza finansowa, choć ma 520 stron, uwzględnia wszystkie koszty obsługi poszczególnych hal? A pracownicy ochrony i firmy sprzątające, jakie koszty wygenerują w ciągu najbliższych 3,4 lat? Dlatego do każdej liczby podchodziliśmy ostrożnie. Trzymaliśmy się zasady: zaniżaj przewidywane przychody, zawyżaj koszty. I nieustannie sprawdzaj, na ile cię stać. Analitycy finansowi, komercjalizatorzy, prawnicy, prezesi spółek rewitalizacyjnych, socjologowie, historycy, architekci, konstruktorzy, urzędnicy i wreszcie - wszyscy dąbrowianie, którzy brali udział w konsultacjach. Przez trzy lata dostarczali i weryfikowali setki informacji. Każdy przyłożył własną cegiełkę do projektu Fabryka Pełna Życia. 

Jednak, by powstało nowe centrum Dąbrowy Górniczej, trzeba wdrożyć narzędzia, za pomocą których będzie można zrealizować jedno z najbardziej wymagających przedsięwzięć, na jakie w ostatnich latach odważyły się polskie miasta. Głos w tej sprawie należy do dąbrowskich radnych. Liczymy (także w Excelu), że wykorzystają szansę dla Dąbrowy. Na razie większość rady miejskiej powiedziała temu projektowi - STOP!

















poniedziałek, 23 września 2019

Hala Błędowska


Z centrum Dąbrowy Górniczej do centrum Będzina jest 5 kilometrów, do centrum Sosnowca 10, mniej więcej 18 kilometrów oddziela nasze miasto od centrum Mysłowic, Jaworzna i Katowic. Ale by ze śródmieścia Dąbrowy Górniczej dostać się do jej wschodnich granic, trzeba pokonać co najmniej 28 kilometrów.

W ostatnim dniu lata, było tu pięknie, przejrzyście i cicho, nasz wzrok przyciągały zielone wzgórza, ścierniska i świeżo zaorane pola. Gdy dotarliśmy do niebieskiej tablicy informującej, że dalej już Małopolska, osiągnęliśmy cel. Koniec miasta. Tę przestrzeń w magicznej powieści opisuje Andrzej Muszyński: „Dalej droga zamieniła się w deltę piasku pomiędzy kępami karłowatych drzew, a w końcu w rogale piachu, aż wspiąłem się na stromą wydmę ponad białym witrażem Pustyni”*. Z perspektywy sąsiedniego Chechła tak pisze o niej Ziemowit Szczerek: „Chechło, wieś, z której pochodzi moja matka,[…] leży pomiędzy jurajskimi pagórkami. Przez całe międzywojenne dwudziestolecie ani moja babcia, ani jej siostra nigdy stamtąd nie wyjechały. Babcia była przekonana, że za pagórkami nie ma już żadnego świata. Że istnieje tylko to, co w zasięgu wzroku.”**

To ci historia. A obecnie? Z powodów opisywanych na wstępie i dziś mieszkańcom Błędowa bliżej do Klucz czy Olkusza. W dodatku, od centrum miasta dzieli ich wyraźna zasłona dymów z koksowni i huty. Chcemy sprawić, by mieli wiele dobrych powodów, by tę zasłonę pokonać i aby chętnie tu przejeżdżali (także wygodną komunikacją miejską). Ma w tym pomóc nowe centrum Dąbrowy Górniczej. W jednej z historycznych hal pozostałych po byłych zakładach Defum, zaplanowano miejsce dla kawiarni, barów, restauracji, kiermaszy ze zdrową żywnością. Hala Błędowska? Dlaczego nie – pomyślałem, w Europejskim Dniu bez Samochodu, na końcu naszego miasta.

* Andrzej Muszyński, „Podkrzywdzie”, Kraków 2015, str. 144

** Ziemowit Szczerek, „Międzymorze. Podróże przez prawdziwą i wyobrażoną Europę Środkową”, Wołowiec 2017, str. 55-60.














czwartek, 29 sierpnia 2019

Potrzeba zmiany


Dziś
Polecam dokument. Ma 136 stron, zawiera analizy, mapy, zestawienia, diagramy, wszystko starannie policzone. Nazwa się „Program Rewitalizacji. Dąbrowa Górnicza 2022”. Dowiadujemy się z niego, że dąbrowian najszybciej ubywa w Śródmieściu (dla przykładu w latach 2015-2017 zanotowano tu spadek liczby ludności o 3,14%, podczas gdy wskaźnik dla całego miasta wynosił 1,93%) i to tutaj mamy do czynienia ze szczególną koncentracją negatywnych zjawisk społecznych (największa liczba osób długotrwale bezrobotnych i uzależnionych od wsparcia pomocy społecznej). Do tego kiepskiej jakości przestrzenie publiczne, niski poziom bezpieczeństwa oraz zagrożenia środowiskowe związane z zanieczyszczeniem powietrza i nadmiernym ruchem samochodowym. A co najważniejsze – opisywany stan rzeczy trwa od lat. 
Nadzieja
Tak pięknie o niej pisze Rebecca Solnit. Nie pozostawia złudzeń: „wojny wybuchną, planeta się ogrzeje, gatunki wymrą, jednak to, jak wiele wojen, o ile stopni i które gatunki da się ocalić, zależy od tego, czy podejmiemy jakieś działania”. * Radzi przy tym, byśmy umieli wyciągnąć lekcję z naszej obecnej sytuacji w porównaniu z sytuacją dawną. Ta lekcja brzmi: to, co kiedyś wydawało się niewyobrażalne (jak łąki w miastach, parki i zieleńce w miejscu estakad i dróg szybkiego ruchu), stało się czymś najzwyklejszym na świecie. Dlatego tak ważne jest stawianie na przyszłość, na wykorzystanie możliwości, ale i niepewność. Nadzieja bowiem – zdaniem Solnit – nierozerwalnie wiąże się z potrzebą zmiany, a ta rzadko jest czymś prostym. To raczej wijąca się ścieżka, pełna niespodzianek, prezentów od losu i niedogodności, na które powinniśmy się przygotować. W Dąbrowie na tę drogę weszliśmy po odkupieniu terenów byłej fabryki Defum. Zdecydowaliśmy wówczas, że tu powstanie nowe centrum, do dyskusji nad jego przyszłością zapraszając mieszkańców i ekspertów. Po trzech latach wiemy: Fabryka Pełna Życia musi być przedsięwzięciem ambitnym i silnym ekonomicznie, by przejąć rolę operatora rewitalizacji w mieście.
Jutro
Nowy rynek Dąbrowy Górniczej wytyczono w kwadracie o boku 64 m. Porośnięty zadbaną trawą, od północy został zamknięty nowoczesną bryłą pięciopiętrowego budynku z zielonym dachem, od wschodu ograniczony halą wielofunkcyjną z galerią widokową i modnym hotelem, od zachodu – ceglanymi budynkami dawnej kotłowni, gdzie swoje usługi oferują m.in. dąbrowscy rzemieślnicy. Od południa rynek graniczy ze starannie odrestaurowaną halą z początku XX w., w której można skorzystać z oferty kilkunastu restauracji i barów, obok – przykryty szkłem – zielony pasaż, dalej miejski browar w historycznym budynku dawnego wydziału remontowego. Nad wszystkim góruje wieżowiec z tarasem widokowym połączony z kolejnym pięciopiętrowym wielofunkcyjnym budynkiem z zielonym dachem. Wokół kawiarnie, wygodne miejsca spotkań, wodne atrakcje, ślady fabryki wpisane we fragmenty posadzek dawnych hal, informacje o historii miejsca i jego największych atrakcjach. W sumie 23 budynki o różnym przeznaczeniu (usługowym, handlowym, kulturalnym, biurowym, hotelowym, mieszkaniowym), zatopione w zieleni (wszystkie nowe obiekty mają ogrody na dachach), ekologiczne, spójne architektonicznie, nowoczesne. Ponad 5 hektarów nowej przestrzeni, w samym środku miasta, pomiędzy nowym centrum przesiadkowym i gruntownie zmodernizowanym układem komunikacyjnym wzdłuż linii tramwajowej. Jedno z moich ulubionych zdań koncepcji pokonkursowej dotyczącej Śródmieścia Dąbrowy Górniczej brzmi: „Część wody opadowej będzie magazynowana w podziemnych zbiornikach retencyjnych i wykorzystywana do nawadniania terenu”. Widać zmianę...

* Rebecca Solnit, „Nadzieja w mroku”, Kraków 2019, str. 37


ANALOG _ Fabryka Pełna Życia _ Rynek Miejski _ koncepcja pokonkursowa 

piątek, 26 lipca 2019

O trawie


Telewizja kłamie. Na ekranie zwykle wygląda to tak: rodzina wychodzi z domu, ma dużo miejsca w bagażniku, więc pakuje do środka namiot, krzesła, kuchenkę turystyczną oraz psa, albo ona wsiada, on wsiada, razem wsiadają, albo już jadą, przez opustoszałe miasto albo puste zachwycające krajobrazy, góry, jeziora, kilometry płaskiego jak stół, połyskującego asfaltu, albo bezdroża gdzieś pomiędzy wzgórzami i  oceanem. Wolność ma zapach benzyny, wygląda jak SUV albo hatchback, zachwyca metalicznym lakierem, kusi promocyjną ceną. Tylko odpal, a staniesz się częścią tej wspaniałej przygody w świecie, gdzie zawsze świeci słońce tak pięknie wydobywające blask chromowanych logo. 

W rzeczywistości, o czym najłatwiej przekonać się w trakcie wakacyjnych wyjazdów, na posiadaczy czterech kółek czekają wiecznie remontowane drogi, stanie w korkach, w kolejkach po winiety, odliczanie pod dystrybutorami, i jazda… od stacji paliw do stacji paliw, od jednej bramki na autostradzie do drugiej. Nie ma opustoszałych miast, są miasta zatłoczone, wiecznie zapchane parkingi, żarłoczne parkometry i fotoradary, zawsze chętne, by zabłysnąć. Rozwiązaniem jest przypięcie do samochodu rowerów. 

W tym roku, po raz kolejny, nasze rowery okazały się bezkonkurencyjne. Pozwoliły na parkowanie poza strefami, do których samochodom nie wolno wjeżdżać bez specjalnych zezwoleń, były zwinne, gotowe do swobodnej jazdy w gęstej miejskiej zabudowie i idealne na pokonywanie bezdroży. Ale to tylko część prawdy. Całości dopełniały miasta, ewidentnie na nasze rowery przygotowane i tereny pozamiejskie, gdzie na każdym rozstaju wisiała tabliczka z oznaczeniem drogi rowerowej i odległości do najbliższego punktu orientacyjnego. Mikael Colville-Andersem w książce „Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe” pisze: „rower jest najważniejszym i  najpotężniejszym narzędziem do zmieniania świata na lepsze, jakim dysponujemy. Najwyższy czas, żebyśmy długo i solidnie przyjrzeli się istniejącym wzorcom. Naszym najważniejszym atutem jest fakt, że istnieją modele, z których możemy korzystać. Nie ma potrzeby wynajdywania koła na nowo, zwłaszcza jeśli to koło jest okrągłe i jeździ już od ponad stu lat”*.

Przy okazji – moim tegorocznym odkryciem samochodowo-rowerowych wojaży po Czechach, Niemczech i Francji była trawa. Trawa na poboczach, na skrzyżowaniach, długa, niekoszona, jakaś taka bałaganiarska. Jakże inna od tej, którą jeszcze niedawno gotów byłem uznawać za niepodważalny wzorzec – czyli coś pomiędzy murawą Stadionu Narodowego a polem golfowym. Widać stąd, że można inaczej – oddać drogi pieszym i rowerom, a ronda i  zieleńce bujnej przyrodzie. Widać też, że spór koncernów samochodowych z  rowerzystami i producentów kosiarek z owadami przechyla się na korzyść tych drugich. I dobrze, to lubię, a telewizji podczas urlopu nie oglądam. Co i Wam, Drodzy Czytelnicy, z dobrego serca polecam. 

* Mikael Colville-Andersem, Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe, Kraków 2019, str. 169.


wtorek, 2 lipca 2019

Zielony, pomarańczowy, stop!

Mniej więcej w centrum naszego miasta, jakieś 10 lat temu, wyrósł las. Składa się z 28 słupów, różnej wysokości. Te najniższe – a naliczyłem ich 14 – obwieszono światłami i żółtymi przyciskami dla pieszych. Na słupach średniej wielkości i takich z metalowym ramieniem wyciągniętym nad jezdnią też pozawieszano światła, niekiedy po dwa na jednym ramieniu, w sumie 26 zestawów. Na słupach najwyższych zatknięto kamery monitoringu, jest ich 9. Całość, mieniącą się zielonym, pomarańczowym i czerwonym, uzupełniają – i ubarwiają – słupki ze znakami drogowymi. Tych ostatnich, zaskoczony rozmiarem odkrycia, nie policzyłem. Policzyłem za to, jak długo trzeba czekać na zielone światło, by przejść z jednej strony ulicy na drugą. Wyszło mi półtorej minuty, które w czerwcowym upale dłuży się w nieskończoność. Tym bardziej, że na przejściu dla pieszych zlokalizowanym 87 metrów poniżej opisywanego miejsca tego problemu nie ma, bo nie ma świateł. Identycznie jest na przejściu dla pieszych położonym 150 metrów powyżej. Tam też nie zamontowano sygnalizacji świetlnej, a to sygnał, że przejście przez jezdnię przebiega zdecydowanie sprawniej.

Światła z najbardziej ruchliwych skrzyżowań ostatnio wyeliminowano w Sosnowcu. Mnie osobiście najbardziej cieszy ich brak wokół sosnowieckiego ślimaka. Dawno temu, jako świeżo upieczony kierowca srebrnego cinquecento, zaliczyłem w tym miejscu stłuczkę. Powodem było czerwone światło, które jakoś tak nagle się przede mną zaświeciło. Wyhamowałem. Jadący za mną autobus tego nie zrobił. 11 sygnalizacji świetlnych zlikwidowano też w centrum Krakowa. Na Kongresie Regionów opowiadał o tym Łukasz Franek, dyrektor krakowskiego Zarządu Transportu Publicznego. – Początkowo wyglądało to niepokojąco, ludzie podjeżdżali lub podchodzili do dobrze znanego skrzyżowania i nie bardzo wiedzieli, co ze sobą zrobić. Ale ten chaos po niedługim czasie przekształcił się w harmonię. Teraz wszyscy: piesi, tramwaje, auta, na równych prawach korzystają z przestrzeni. Co więcej – ruch stał się bardziej płynny. Przy czym tu nie chodzi tylko o mobilność, a o przestrzeń. Chcemy zapewnić ulice, po których da się przemieszczać, ale też wyjść z psem, z dziećmi, posiedzieć na ławce – mówił dyrektor ZTP. Jednocześnie przypominał, że podstawa to dobry transport publiczny: w Krakowie tramwaje jeżdżą co 7,5 minuty, bo jak wyliczyli urzędnicy, wtedy pasażerowie nie sprawdzają rozkładu jazdy. Równolegle miasto chce podwyższyć opłaty parkingowe do 9 zł za godzinę. – Obecne ceny są charytatywne. Nie można bać się powiedzenia mieszkańcom, że przestrzeń w centrum kosztuje. Uporządkowaliśmy parkowanie, ograniczając 25 proc. miejsc i przeznaczając na przestrzeń publiczną – wyjaśniał Franek. – Była głośna dyskusja, były msze święte przeciwko zmianom, ale po roku większość osób jest za. Ale wróćmy do dąbrowskiego lasu słupów. Zobaczymy tu samochody, które stoją, przejeżdżają kilkanaście metrów i... znowu stoją. Zobaczymy pieszych, którzy podchodzą do słupków, dotykają żółtych pudełeczek z napisem „proszę dotknąć”, stoją, nadal stoją, więc ponownie dotykają przycisków i wreszcie przechodzą... na pas zieleni pomiędzy jedniami. Następnie podchodzą do kolejnych słupków, uprzejmie dotykają żółtych pudełeczek, po czym znowu stoją... 

To i my bądźmy uprzejmi. Światłom poustawianym pod dyktando nieżyciowych przepisów, ciemnym i wilgotnym przejściom dla pieszych, stromym kładkom, obskurnym barierkom rozsianym po całej Dąbrowie – czas podziękować.