Pierwszy blok – centrum epidemii
Do dziś nosi dumną nazwę Superjednostki. Zbudowany
w latach 70. jako jeden z symboli Dąbrowy
Górniczej, pojawiał się na pamiątkowych albumach,
folderach, pocztówkach. Pamiętam, jak na jego tle
fotografowałem syna. Fotografie czarno-białe, Staś
ubrany w kraciastą kurtkę, blok biały, poprzecinamy
czarnymi pasami, robił dobre wrażenie. Wprawdzie
z daleka, bo przecież z azbestu, kiepskiego betonu
i peerelowskiego paździerza był zrobiony. Ale i tak
mniej był byle jaki od innych, jakby lepszy. I to od
niego się wszystko zaczęło. Bodaj w roku 2011 Superjednostkę
poddano termomodernizacji, przy okazji
malując. Wyraźne podziały i kontrastową kolorystykę
zastąpiono wykwitem brudnożółtego w zielone
(pionowe) i takie jakieś buroceglane (poziome) pasy.
I nic już nie mogło uratować miasta przed chorobą.
Kolorowa zaraza rozlała się na całą Dąbrowę, przybierając
barwy wszelakie, wściekły pomarańcz z różowym się spierał, a pasy pionowe w konkurencji
z poziomymi się zwarły. I tak dalej, bez opamiętania,
byle inaczej, barwniej, byle nasza wspólnota bardziej
kolorowa i paskowata była od ich wspólnoty pastelowej,
a spółdzielnia nasza bardziej pionowa od ich
w kwadraty spółdzielni. Aż żagiel wielki i czerwony
powiał z gołonoskiego bloku na 100-lecie, a dom towarowy
w centrum czerwonym i groszkiem kusić,
jak diabli, zaczął.
Cytat telewizyjny
W sobotni lutowy poranek „Dzień dobry TVN”
budzi widzów materiałem „Kolorowe osiedla”,
ukazującym problem, który Jarosław Trybuś, krytyk
architektury i autor „Przewodnika po warszawskich
blokowiskach” określił w sposób następujący: „Najgorzej,
jeśli marną architekturę, a przecież większość
bloków taka właśnie jest, chce się przekształcić na siłę
za pomocą malowania w wybitne budynki. To się nie
może udać. Takie bezmyślne kolorowanie bloków to
jak ubieranie małpy w sukienkę. Zawsze będzie groteskowe.”*
Tyle, że w telewizji nie pokazują blokowisk
warszawskich, a głównie dąbrowskie. Prof. Dariusz
Gajewski z katowickiej Akademii Sztuk Pięknych,
analizuje sposób, w jaki pomalowano niektóre z nich.
Widać, że w obliczu fantazji dąbrowskich malunków
pozostaje bezradny. Analizując pomalowany w żywe
kolory blok w Gołonogu, zauważa, że rosnące przy
nim drzewa, gdy się zazielenią, będą wyglądały jakby
były brudne. Natura przegra z wściekle zielonym kolorem
użytym do malowania fasady. „Kiedyś z moją
przyjaciółką rozmawialiśmy w hurtowni. I ona się
wtedy zastanawiała, po co w ogóle w tej palecie barw
są kolory fluorescencyjne? Niemożliwe, żeby one
były w ogóle wykorzystywane! Okazuje się, że one
są wykorzystywane.” – ze zdumieniem konstatuje
prof. Gajewski. Materiał trafia na „DG News”, pod
postem 350 lajków i prawie 70 wpisów.
Cytat literacki
Dąbrowę Górniczą wspomina Krzysztof Varga,
w ostatniej części reportażowej trylogii z podróży
po Węgrzech**. Przy okazji pobytu w stolicy węgierskiego
górnictwa, pisze: „Przypominała mi nieco Tatabanya
Dąbrowę Górniczą, też miasto-blokowisko,
w którym klocki ośmiopiętrowców tak samo pokryto
maskującą tapetą różowych, seledynowych i waniliowych
tynków. […] Krążyłem zatem pomiędzy
starymi kadarowskimi blokami z wielkiej płyty,
szarymi i tymi odnowionymi z prawdziwą kolorystyczną
brawurą, i upewniałem się, że Tatabanya
jest jednym z najbrzydszych, najsmutniejszych
i najmniej inspirujących miast.”
Drugi blok – ozdrowienie
Ma tylko dwie klatki, trzy kondygnacje, stoi
skromnie, ukryty, choć to prawie centrum. Blok przy
ul. Starej 15 wygląda jak z innego świata: umiaru, elegancji,
skromności. Świeżą elewacją w stonowanych
odcieniach beżu odcina się od dąbrowskiej krzykliwej
powszechności. I co najważniejsze – nie jest sam.
Nieopodal przecież w podobnie nienachalny sposób
pomalowano blok przy ul. Skibińskiego 2a, Skibińskiego 5, Cieplaka 1b, Augustynika 7 czy Augustynika
9. Łączy je jeszcze jedno – to budynki remontowane
niedawno, podobnie jak ten przy ul. Okrzei
7. Czyżby więc nastąpił odwrót? Czyżby dąbrowianie
dostrzegli chorobę, której wirus przez ostatnie lata
korzystał z nosiciela termomodernizacji? Chorobę,
która uczyniła nasze miasto architektonicznym antyprzykładem.
Miejmy nadzieję, że tak i cieszmy się
z każdego nowo pomalowanego bloku, którego elewacja,
zamiast dominować nad wspólną przestrzenią,
wpisuje się w nią, jak ta przy ul. Starej 15.
* Cyt. za: Filip Springer. Wanna z kolumnadą. Reportaże
o polskiej przestrzeni, Wołowiec 2013
** Krzysztof Varga. Langosz w jurcie, Wołowiec 2016
Będzie zielono, jak świąteczna choinka, Zielona
Mobilność, logo Dąbrowy Górniczej i okładka książki
„Miasto szczęśliwe”, której autor, Charles Montgomery,
na ponad pięciuset stronach próbuje znaleźć odpowiedź
na pytanie: Jak zmienić nasze miasta, by ich
mieszkańcy czuli się szczęśliwi?
Nietrudno zauważyć, że dla odpowiedzi na powyższe
pytanie przynajmniej dwie kwestie wymagają dokładnego
sprecyzowania. Po pierwsze – czym jest miasto?
Po wtóre – czym jest szczęście? Montgomery od tych
kwestii nie ucieka, wytrwale analizując rozwój miast
i wszystkie możliwe aspekty szczęścia – od filozoficznych
po statystyczne. W efekcie dochodzi do dwóch kluczowych
stwierdzeń, że miasto jest naszym wspólnym
przedsięwzięciem oraz że najtrwalszym fundamentem
szczęścia są silne i pozytywne relacje międzyludzkie.
Tymczasem, jak wynika z badań socjologicznych,
z każdym rokiem ludzie stają się coraz bardziej samotni.
W roku 1985 przeciętny Amerykanin twierdził,
że ma trzy osoby, którym może ufać w ważnych
dla niego sprawach. Do roku 2004 ta liczba skurczyła
się do dwóch osób i nigdy już nie odzyskała
poprzednich rozmiarów. Obecnie niemal połowa
twierdzi, że nie ma nikogo, komu mogłaby zaufać
lub, że ma tylko jedną taką osobę. Biorąc pod uwagę,
że badania te dotyczyły także członków najbliższej rodziny, mamy do czynienia z wynikiem wręcz
zatrważającym. Nie łudźmy się, w Polsce nie jest
inaczej. Procesy, które pustoszą amerykańskie życie
społeczne, dawno już dotarły do nas i przynoszą podobne
rezultaty. Polacy też zdecydowanie rzadziej
zapraszają przyjaciół na kolacje, tracą kontakt z lokalną
społecznością i najbliższym otoczeniem, coraz
mniej ufają innym osobom i instytucjom. Także
wokół dąbrowskich bloków coraz mniej jest życia
i sąsiedzkiej uprzejmości.
A przecież zanim blok, w którym dziś mieszkają moi
rodzice, pomalowano według gustu zarządu wspólnoty,
zanim, kosztem trawników, powiększono parking,
co – wbrew oczekiwaniom mieszkańców – nie zmniejszyło
problemów z parkowaniem, zanim wycięto większość
drzew, zanim pozamykano klatki schodowe, usunięto
spisy lokatorów i zagrodzono wejścia do piwnic,
dąbrowianie żyli bliżej siebie. To było wtedy, gdy trawa
nie miała łatwo, bo gdzie się tylko dało i kiedy się tylko
dało, graliśmy w nogę, kopiąc „w jednego” albo do
dwóch bramek – od drzewa do żywopłotu, wydeptując ją
do żywego. Przed blokiem stało kilka samochodów, chętnie
pucowanych przez właścicieli w asyście sąsiadów zawsze
chętnych do udzielenia technicznej porady. To było
w czasach rzeczywistej solidarności, nie tylko tej zwróconej
przeciwko komunistycznemu reżimowi, ale i otwartej
na spotkanie, rozmowę, współpracę. Pewnie idealizuję,
prawem człowieka po czterdziestce, ale nie o to tutaj chodzi.
Chodzi o wspomnienia, w których pełno sąsiadów,
znanych z imienia i nazwiska, przypadkowych spotkań
i całego bagażu doświadczeń wynikających z nieustannego
niemal przebywania na zewnątrz domu.
Aż dotarliśmy do współczesności. Znamienne, że słowo
„społeczność” obecnie coraz częściej odnosi się do
grup ludzi używających w komunikacji tych samych
mediów lub lubiących ten sam produkt, bez względu na
to, czy ich członkowie kiedykolwiek spotkali się w tzw.
realu. Jednocześnie rośnie sterta badań dostarczających
wciąż nowych dowodów, że relacje internetowe są dalekie
od tych, które mają charakter osobisty. Dowiedziono
np. że pisząc do siebie, ludzie okłamują się zdecydowanie
częściej niż wówczas, gdy do siebie mówią. A przecież to
internetowe życie jest dzisiaj podstawowym punktem
odniesienia dla większości dąbrowskiej młodzieży.
Pozostaje więc pytanie: Czy możemy zbudować lub odbudować
przestrzenie miejskie w taki sposób, by umożliwić wzrost zaufania, zarówno pomiędzy znajomymi,
jak i obcymi sobie ludźmi? Odpowiedź jest jednoznaczna
– tak, potrafimy to zrobić. Przykładów jest aż nadto.
Rośnie liczba miast, w których przywraca się właściwy
porządek świata, regulując przepisy dotyczące korzystania
ze wspólnej przestrzeni, troszcząc się o równowagę
wszystkich uczestników ruchu drogowego i ich bezpieczeństwo,
rewitalizując ulice i place oraz – bo przecież
miało być o zieleni – tak kształtując miasta, by każdemu
zapewniały regularny kontakt z naturą.
Okazuje się bowiem, że im mniej zieleni w danym
środowisku, tym więcej napadów, pobić, rabunków
i morderstw. Wbrew obiegowej opinii, że krzewy
i drzewa służą zbirom jako miejsce ukrycia, pozbawianie
człowieka kontaktu z przyrodą jest nie tylko niezdrowe,
ale i niebezpieczne. Z drugiej strony – badania
wykazują, że ludzie żyjący w pobliżu terenów zielonych
częściej zapraszają innych do siebie na spotkania
towarzyskie, są bardziej życzliwi i skłonni do pomocy.
Bo przyroda nie tylko jest dla nas dobra, lecz także wydobywa
z nas samych to, co najlepsze.
Przy czym kluczowe znaczenie dla zdrowego życia
ma nie tyle ilość zieleni, co raczej regularny kontakt
z naturą i serwowanie jej w codziennych dawkach.
Oznacza to, że musimy wbudować naturę w miasto
i nasze życie w nim. Potrzebujemy parków, ale potrzebujemy
także skwerów średniej wielkości, osiedlowych
ogródków, dostępnych pasów zieleni, roślin w donicach
i zielonych murów porośniętych pnączami. I jeszcze
jednego – też w zielonym kolorze – potrzebujemy
nadziei, że zmieniając Dąbrowę, możemy zmienić sposób
postrzegania i traktowania innych ludzi, a tym samym
uczynić nasze życie szczęśliwszym.
Wjeżdżam do Dąbrowy: od Będzina albo od Makro,
od północy, od wschodu, albo od Zagórza przez
Aleję Róż. O tak, ten wjazd przez Aleję Róż chyba najbardziej
charakterystyczny, bo droga jakby reprezentacyjna:
trawa skoszona, rabatki wyplewione, krzewy
przystrzyżone. Widać, że komuś zależy, że dbają…
Problem tylko, że te bratki i rabatki trudno dostrzec,
bo przesłania je: blacha, folia, hasło, logo, słupek,
na słupku tabliczka, bilbord, na bilbordzie obrazek,
zęby w uśmiechu, facet rozebrany, samochód do
naprawy.
Aleja Róż, od tablicy z nazwą miasta do skrzyżowania
z ulicą Królowej Jadwigi, ma ok. 550 metrów.
Na tej długości po obu stronach zachęca, namawia,
sugeruje i informuje 9 dużych tablic typu bilbord,
w tym dwie świecące i jedna przez cały czas migocząca, 13 tablic wisi na słupach oświetleniowych, 9 tabliczek
stoi na dwóch nogach, 14 na nóżce pojedynczej.
Razem 46 reklam, a więc średnio jedna reklama co
12 metrów. Tyle, że to dopiero początek, przedsmak
tego, co mnie czeka. Ruszam w miasto.
Podejmuję spacer ulicą 3 Maja. Krok za krokiem idę,
centralnie, bo to centrum (chyba?), dookoła się rozglądam. Od skrzyżowania z ul. Sobieskiego do skrzyżowania
z ul. Dąbrowskiego jest 500 metrów. I wchodzę w ten
półkilometrowy obskurny majak, chaos nieopisany, po
jednej i drugiej stronie ulicy: poustawiany, poobklejany,
ponawieszany. Zanurzam się w morzu barwnego badziewia,
co się stłoczyło, skłębiło i ścieka po ścianach,
po szybach, po słupach, dachach, schodach, płotach,
po wszystkim. Liczę: 58 tabliczek, 84 szyldy kolorowe,
11 tablic typu bilbord, 72 banery do ścian przywiązane.
Nie liczę: szyb całych zaklejonych, potykaczy przed
sklepy powywlekanych, plakatów, wlepek, ulotek na
taśmę do drzwi przymocowanych, na okna, słupki, na
rynny. I ten dobór materiałów – jeśli blacha, to najtańsza, jeśli folia, to najbardziej jaskrawa. Żadnych subtelności
– tylko wrzask! Przekrzykują się te wszystkie
„skupy-sprzedaże”, „console”, „okazje”, „alkohole 24h”,
„kredyty od ręki”, „złoto, srebro, zegarki”, „super raty”
i „wyjątkowe bielizny”, a ja oczy zamykam, bo już patrzeć
nie mogę.
A przecież takich miejsc, jak ul. 3 Maja, jest w Dąbrowie więcej. Dlatego niniejszy felieton zilustrowałem
antypocztówką z pozdrowieniami z miasta,
którego nie widać spod reklam, szyldów, stojaków
i plakatów.
Gmina ma prawne możliwości poprawy estetyki
w przestrzeni publicznej w oparciu o ustawę krajobrazową
z 24 kwietnia 2015 roku. Czas najwyższy, by
zacząć je wprowadzać. Jednak tzw. metody administracyjne
nie pomogą bez przekonania mieszkańców,
zarządów wspólnot mieszkaniowych i prywatnych
właścicieli budynków, że przestrzeń publiczna jest
dobrem, o które trzeba dbać. Chodzi o wypracowanie
katalogu dobrych praktyk, o znalezienie kompromisu
pomiędzy potrzebami reklamowymi a estetyką. Jeśli
za oknem widzimy drzewo, uporządkowaną fasadę
sąsiedniego budynku, czujemy się lepiej, niż wówczas,
gdy wszelki widok zaśmiecają nam wyprzedaże i okazje. Jak pisze Charles Montgomery w książce
„Miasto szczęśliwe”, większość rzeczy, jakie ludzie
kupują w sklepach, daje im wielką satysfakcję w momencie
zakupu, po kilku dniach ta satysfakcja zaczyna
się zmniejszać, by z czasem ulotnić się zupełnie.
Natomiast dobra przestrzeń publiczna jest czymś
w rodzaju magicznego dobrodziejstwa, gdyż pozostaje
nieustannym źródłem zadowolenia.
Foto, 18 listopada 2016.
Dąbrowa Górnicza, ulice: 3 Maja, Stefana Okrzei, Juliusza Kedena-Bandrowskiego, Królowej Jadwigi.
W książce Jana Gehla „Miasto dla ludzi” warto
zwrócić uwagę na fragment, w którym autor opisuje
konsekwencje trzęsienia ziemi w San Francisco
z roku 1989. W wyniku kataklizmu zniszczeniu uległ
odcinek wiecznie zatłoczonej autostrady prowadzącej
do centrum – Embarcadero Freeway. Drogę trzeba
było zamknąć. W jednej chwili nastąpiła likwidacja
jednej z ważniejszych arterii San Francisco. Architekci
i konstruktorzy natychmiast więc rzucili się do
projektowania nowej autostrady, ale projekt nigdy nie
został ukończony.
Okazało się, że miasto całkiem dobrze radzi sobie
bez zniszczonej drogi. Kierowcy zaakceptowali ograniczenie
prędkości w tym obszarze. Co więcej, na
Embarcadero Freeway pojawili się piesi i rowerzyści.
Dziś, zamiast dwupoziomowej autostrady, jest tu bulwar z tramwajami, drzewami i szerokimi
chodnikami. W ten sposób odwróceniu uległa obowiązująca
dotychczas zasada, że im więcej jest samochodów,
tym więcej wolnych przestrzeni w mieście
należy wypełnić poruszającymi się i parkującymi pojazdami.
To z kolei prowadziło do zwiększenia ruchu
i wzrostu problemów komunikacyjnych. W następnych
latach San Francisco przekształciło jeszcze kilka
autostrad w spokojne ulice.
Przekorna konkluzja mogłaby zabrzmieć, że czasami
do zmiany przekonań o podporządkowaniu
miasta potrzebom kierowców, potrzeba trzęsienia
ziemi. Jednak od opisywanego przez Gehla przypadku
minęło już prawie 30 lat i wzorem San Francisco
poszło wiele miast na całym świecie. W każdym
z nich zastosowano zasadę „zielonej mobilności”,
w myśl której większość transportu publicznego stanowi
ruch pieszy, rowerowy i komunikacja zbiorowa,
które to środki transportu znacząco poprawiają stan
środowiska, obniżają emisję szkodliwych substancji
do atmosfery i zmniejszają poziom natężenia hałasu.
Wszędzie tam dodatkowo zadbano o przestrzenie publiczne
i zachęcono do przebywania w mieście ludzi,
a nie samochody, co znacząco zmieniło charakter życia
Kopenhagi (o czym wie wielu) i Bogoty (o czym
wiedzą nieliczni).
Kiedy w Dąbrowie Górniczej przedstawiono, przeznaczone
do konsultacji społecznych, opracowanie dot.
wprowadzenia „zielonej mobilności”, od razu pojawili
się krytycy udowadniający, że czeka nas komunikacyjny
kataklizm – wystarczyła zapowiedź stworzenia
wspólnych przystanków tramwajowych i autobusowych.
Takimi „detalami”, jak zintegrowane węzły przesiadkowe,
postulowana konieczność poprawy jakości
komunikacji miejskiej, dostosowanie tras i rozkładów
jazdy do współczesnych wymagań mieszkańców czy
zwiększenie bezpieczeństwa pieszych i rowerzystów,
głowy sobie nie zaprzątano.
Dąbrowscy „wielepieje”, co to wszystko wiedzą lepiej,
zawyrokowali – „zielona mobilność” jest groźna jak,
nie przymierzając, trzęsienie ziemi, hołdując przekonaniu,
że im miejskie ulice szersze – tym lepsze,
parkingi powinny być gdzie się tylko da, a największą
zdobyczą współczesności jest pomknąć samochodem
Piłsudskiego czy Królowej Jadwigi – bez ograniczeń.
Tyle że, jak pokazują liczne przykłady, to się źle kończy – konkretnie – wzrostem problemów komunikacyjnych.
Dlatego opracowanie pn. „Zielona mobilność
na terenie gminy Dąbrowa Górnicza” warto
potraktować jako szansę na lepsze miasto, ale z zastrzeżeniem,
że po pierwsze – wymaga konsultacji,
po drugie – wszystkie, bez wyjątku, elementy planu
zostaną wprowadzone.