środa, 22 lutego 2017

Dwa bloki, dwa światy, dwa cytaty

Pierwszy blok – centrum epidemii 

Do dziś nosi dumną nazwę Superjednostki. Zbudowany w latach 70. jako jeden z symboli Dąbrowy Górniczej, pojawiał się na pamiątkowych albumach, folderach, pocztówkach. Pamiętam, jak na jego tle fotografowałem syna. Fotografie czarno-białe, Staś ubrany w kraciastą kurtkę, blok biały, poprzecinamy czarnymi pasami, robił dobre wrażenie. Wprawdzie z daleka, bo przecież z azbestu, kiepskiego betonu i peerelowskiego paździerza był zrobiony. Ale i tak mniej był byle jaki od innych, jakby lepszy. I to od niego się wszystko zaczęło. Bodaj w roku 2011 Superjednostkę poddano termomodernizacji, przy okazji malując. Wyraźne podziały i kontrastową kolorystykę zastąpiono wykwitem brudnożółtego w  zielone (pionowe) i takie jakieś buroceglane (poziome) pasy. I nic już nie mogło uratować miasta przed chorobą. Kolorowa zaraza rozlała się na całą Dąbrowę, przybierając barwy wszelakie, wściekły pomarańcz z różowym się spierał, a pasy pionowe w  konkurencji z poziomymi się zwarły. I tak dalej, bez opamiętania, byle inaczej, barwniej, byle nasza wspólnota bardziej kolorowa i paskowata była od ich wspólnoty pastelowej, a spółdzielnia nasza bardziej pionowa od ich w kwadraty spółdzielni. Aż żagiel wielki i czerwony powiał z gołonoskiego bloku na 100-lecie, a dom towarowy w centrum czerwonym i groszkiem kusić, jak diabli, zaczął.

 

Cytat telewizyjny 

W sobotni lutowy poranek „Dzień dobry TVN” budzi widzów materiałem „Kolorowe osiedla”, ukazującym problem, który Jarosław Trybuś, krytyk architektury i autor „Przewodnika po warszawskich blokowiskach” określił w sposób następujący: „Najgorzej, jeśli marną architekturę, a przecież większość bloków taka właśnie jest, chce się przekształcić na siłę za pomocą malowania w wybitne budynki. To się nie może udać. Takie bezmyślne kolorowanie bloków to jak ubieranie małpy w sukienkę. Zawsze będzie groteskowe.”* Tyle, że w telewizji nie pokazują blokowisk warszawskich, a głównie dąbrowskie. Prof. Dariusz Gajewski z katowickiej Akademii Sztuk Pięknych, analizuje sposób, w jaki pomalowano niektóre z nich. Widać, że w obliczu fantazji dąbrowskich malunków pozostaje bezradny. Analizując pomalowany w żywe kolory blok w  Gołonogu, zauważa, że rosnące przy nim drzewa, gdy się zazielenią, będą wyglądały jakby były brudne. Natura przegra z wściekle zielonym kolorem użytym do malowania fasady. „Kiedyś z moją przyjaciółką rozmawialiśmy w hurtowni. I ona się wtedy zastanawiała, po co w ogóle w tej palecie barw są kolory fluorescencyjne? Niemożliwe, żeby one były w ogóle wykorzystywane! Okazuje się, że one są wykorzystywane.” – ze zdumieniem konstatuje prof. Gajewski. Materiał trafia na „DG News”, pod postem 350 lajków i prawie 70 wpisów.

 

Cytat literacki 

Dąbrowę Górniczą wspomina Krzysztof Varga, w ostatniej części reportażowej trylogii z podróży po Węgrzech**. Przy okazji pobytu w stolicy węgierskiego górnictwa, pisze: „Przypominała mi nieco Tatabanya Dąbrowę Górniczą, też miasto-blokowisko, w którym klocki ośmiopiętrowców tak samo pokryto maskującą tapetą różowych, seledynowych i waniliowych tynków. […] Krążyłem zatem pomiędzy starymi kadarowskimi blokami z wielkiej płyty, szarymi i tymi odnowionymi z prawdziwą kolorystyczną brawurą, i upewniałem się, że Tatabanya jest jednym z najbrzydszych, najsmutniejszych i najmniej inspirujących miast.”


Drugi blok – ozdrowienie 

Ma tylko dwie klatki, trzy kondygnacje, stoi skromnie, ukryty, choć to prawie centrum. Blok przy ul. Starej 15 wygląda jak z innego świata: umiaru, elegancji, skromności. Świeżą elewacją w stonowanych odcieniach beżu odcina się od dąbrowskiej krzykliwej powszechności. I co najważniejsze – nie jest sam. Nieopodal przecież w podobnie nienachalny sposób pomalowano blok przy ul. Skibińskiego 2a, Skibińskiego 5, Cieplaka 1b, Augustynika 7 czy Augustynika 9. Łączy je jeszcze jedno – to budynki remontowane niedawno, podobnie jak ten przy ul. Okrzei 7. Czyżby więc nastąpił odwrót? Czyżby dąbrowianie dostrzegli chorobę, której wirus przez ostatnie lata korzystał z nosiciela termomodernizacji? Chorobę, która uczyniła nasze miasto architektonicznym antyprzykładem. Miejmy nadzieję, że tak i cieszmy się z  każdego nowo pomalowanego bloku, którego elewacja, zamiast dominować nad wspólną przestrzenią, wpisuje się w nią, jak ta przy ul. Starej 15.

* Cyt. za: Filip Springer. Wanna z kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni, Wołowiec 2013
** Krzysztof Varga. Langosz w jurcie, Wołowiec 2016

poniedziałek, 20 lutego 2017

Szczęście w zielonym kolorze

Będzie zielono, jak świąteczna choinka, Zielona Mobilność, logo Dąbrowy Górniczej i okładka książki „Miasto szczęśliwe”, której autor, Charles Montgomery, na ponad pięciuset stronach próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie: Jak zmienić nasze miasta, by ich mieszkańcy czuli się szczęśliwi?

Nietrudno zauważyć, że dla odpowiedzi na powyższe pytanie przynajmniej dwie kwestie wymagają dokładnego sprecyzowania. Po pierwsze – czym jest miasto? Po wtóre – czym jest szczęście? Montgomery od tych kwestii nie ucieka, wytrwale analizując rozwój miast i wszystkie możliwe aspekty szczęścia – od filozoficznych po statystyczne. W efekcie dochodzi do dwóch kluczowych stwierdzeń, że miasto jest naszym wspólnym przedsięwzięciem oraz że najtrwalszym fundamentem szczęścia są silne i pozytywne relacje międzyludzkie.

Tymczasem, jak wynika z badań socjologicznych, z każdym rokiem ludzie stają się coraz bardziej samotni. W roku 1985 przeciętny Amerykanin twierdził, że ma trzy osoby, którym może ufać w ważnych dla niego sprawach. Do roku 2004 ta liczba skurczyła się do dwóch osób i nigdy już nie odzyskała poprzednich rozmiarów. Obecnie niemal połowa twierdzi, że nie ma nikogo, komu mogłaby zaufać lub, że ma tylko jedną taką osobę. Biorąc pod uwagę, że badania te dotyczyły także członków najbliższej rodziny, mamy do czynienia z wynikiem wręcz zatrważającym. Nie łudźmy się, w  Polsce nie jest inaczej. Procesy, które pustoszą amerykańskie życie społeczne, dawno już dotarły do nas i przynoszą podobne rezultaty. Polacy też zdecydowanie rzadziej zapraszają przyjaciół na kolacje, tracą kontakt z lokalną społecznością i najbliższym otoczeniem, coraz mniej ufają innym osobom i instytucjom. Także wokół dąbrowskich bloków coraz mniej jest życia i sąsiedzkiej uprzejmości.

A przecież zanim blok, w którym dziś mieszkają moi rodzice, pomalowano według gustu zarządu wspólnoty, zanim, kosztem trawników, powiększono parking, co – wbrew oczekiwaniom mieszkańców – nie zmniejszyło problemów z parkowaniem, zanim wycięto większość drzew, zanim pozamykano klatki schodowe, usunięto spisy lokatorów i  zagrodzono wejścia do piwnic, dąbrowianie żyli bliżej siebie. To było wtedy, gdy trawa nie miała łatwo, bo gdzie się tylko dało i  kiedy się tylko dało, graliśmy w  nogę, kopiąc „w  jednego” albo do dwóch bramek – od drzewa do żywopłotu, wydeptując ją do żywego. Przed blokiem stało kilka samochodów, chętnie pucowanych przez właścicieli w asyście sąsiadów zawsze chętnych do udzielenia technicznej porady. To było w czasach rzeczywistej solidarności, nie tylko tej zwróconej przeciwko komunistycznemu reżimowi, ale i otwartej na spotkanie, rozmowę, współpracę. Pewnie idealizuję, prawem człowieka po czterdziestce, ale nie o to tutaj chodzi. Chodzi o wspomnienia, w których pełno sąsiadów, znanych z imienia i nazwiska, przypadkowych spotkań i całego bagażu doświadczeń wynikających z nieustannego niemal przebywania na zewnątrz domu.

Aż dotarliśmy do współczesności. Znamienne, że słowo „społeczność” obecnie coraz częściej odnosi się do grup ludzi używających w komunikacji tych samych mediów lub lubiących ten sam produkt, bez względu na to, czy ich członkowie kiedykolwiek spotkali się w tzw. realu. Jednocześnie rośnie sterta badań dostarczających wciąż nowych dowodów, że relacje internetowe są dalekie od tych, które mają charakter osobisty. Dowiedziono np. że pisząc do siebie, ludzie okłamują się zdecydowanie częściej niż wówczas, gdy do siebie mówią. A przecież to internetowe życie jest dzisiaj podstawowym punktem odniesienia dla większości dąbrowskiej młodzieży.

Pozostaje więc pytanie: Czy możemy zbudować lub odbudować przestrzenie miejskie w taki sposób, by umożliwić wzrost zaufania, zarówno pomiędzy znajomymi, jak i obcymi sobie ludźmi? Odpowiedź jest jednoznaczna – tak, potrafimy to zrobić. Przykładów jest aż nadto. Rośnie liczba miast, w których przywraca się właściwy porządek świata, regulując przepisy dotyczące korzystania ze wspólnej przestrzeni, troszcząc się o równowagę wszystkich uczestników ruchu drogowego i ich bezpieczeństwo, rewitalizując ulice i place oraz – bo przecież miało być o zieleni – tak kształtując miasta, by każdemu zapewniały regularny kontakt z naturą.

Okazuje się bowiem, że im mniej zieleni w danym środowisku, tym więcej napadów, pobić, rabunków i  morderstw. Wbrew obiegowej opinii, że krzewy i drzewa służą zbirom jako miejsce ukrycia, pozbawianie człowieka kontaktu z przyrodą jest nie tylko niezdrowe, ale i niebezpieczne. Z drugiej strony – badania wykazują, że ludzie żyjący w pobliżu terenów zielonych częściej zapraszają innych do siebie na spotkania towarzyskie, są bardziej życzliwi i skłonni do pomocy. Bo przyroda nie tylko jest dla nas dobra, lecz także wydobywa z nas samych to, co najlepsze.

Przy czym kluczowe znaczenie dla zdrowego życia ma nie tyle ilość zieleni, co raczej regularny kontakt z  naturą i  serwowanie jej w codziennych dawkach. Oznacza to, że musimy wbudować naturę w  miasto i nasze życie w nim. Potrzebujemy parków, ale potrzebujemy także skwerów średniej wielkości, osiedlowych ogródków, dostępnych pasów zieleni, roślin w donicach i zielonych murów porośniętych pnączami. I jeszcze jednego – też w zielonym kolorze – potrzebujemy nadziei, że zmieniając Dąbrowę, możemy zmienić sposób postrzegania i traktowania innych ludzi, a tym samym uczynić nasze życie szczęśliwszym.

Reklamy atakują

Wjeżdżam do Dąbrowy: od Będzina albo od Makro, od północy, od wschodu, albo od Zagórza przez Aleję Róż. O tak, ten wjazd przez Aleję Róż chyba najbardziej charakterystyczny, bo droga jakby reprezentacyjna: trawa skoszona, rabatki wyplewione, krzewy przystrzyżone. Widać, że komuś zależy, że dbają…

Problem tylko, że te bratki i  rabatki trudno dostrzec, bo przesłania je: blacha, folia, hasło, logo, słupek, na słupku tabliczka, bilbord, na bilbordzie obrazek, zęby w uśmiechu, facet rozebrany, samochód do naprawy.

Aleja Róż, od tablicy z nazwą miasta do skrzyżowania z ulicą Królowej Jadwigi, ma ok. 550 metrów. Na tej długości po obu stronach zachęca, namawia, sugeruje i informuje 9 dużych tablic typu bilbord, w tym dwie świecące i jedna przez cały czas migocząca, 13 tablic wisi na słupach oświetleniowych, 9 tabliczek stoi na dwóch nogach, 14 na nóżce pojedynczej. Razem 46 reklam, a więc średnio jedna reklama co 12 metrów. Tyle, że to dopiero początek, przedsmak tego, co mnie czeka. Ruszam w miasto.

Podejmuję spacer ulicą 3 Maja. Krok za krokiem idę, centralnie, bo to centrum (chyba?), dookoła się rozglądam. Od skrzyżowania z ul. Sobieskiego do skrzyżowania z ul. Dąbrowskiego jest 500 metrów. I wchodzę w ten półkilometrowy obskurny majak, chaos nieopisany, po jednej i drugiej stronie ulicy: poustawiany, poobklejany, ponawieszany. Zanurzam się w  morzu barwnego badziewia, co się stłoczyło, skłębiło i ścieka po ścianach, po szybach, po słupach, dachach, schodach, płotach, po wszystkim. Liczę: 58 tabliczek, 84 szyldy kolorowe, 11 tablic typu bilbord, 72 banery do ścian przywiązane. Nie liczę: szyb całych zaklejonych, potykaczy przed sklepy powywlekanych, plakatów, wlepek, ulotek na taśmę do drzwi przymocowanych, na okna, słupki, na rynny. I ten dobór materiałów – jeśli blacha, to najtańsza, jeśli folia, to najbardziej jaskrawa. Żadnych subtelności – tylko wrzask! Przekrzykują się te wszystkie „skupy-sprzedaże”, „console”, „okazje”, „alkohole 24h”, „kredyty od ręki”, „złoto, srebro, zegarki”, „super raty” i „wyjątkowe bielizny”, a ja oczy zamykam, bo już patrzeć nie mogę.

A przecież takich miejsc, jak ul. 3 Maja, jest w Dąbrowie więcej. Dlatego niniejszy felieton zilustrowałem antypocztówką z pozdrowieniami z miasta, którego nie widać spod reklam, szyldów, stojaków i plakatów.

Gmina ma prawne możliwości poprawy estetyki w  przestrzeni publicznej w  oparciu o ustawę krajobrazową z 24 kwietnia 2015 roku. Czas najwyższy, by zacząć je wprowadzać. Jednak tzw. metody administracyjne nie pomogą bez przekonania mieszkańców, zarządów wspólnot mieszkaniowych i prywatnych właścicieli budynków, że przestrzeń publiczna jest dobrem, o które trzeba dbać. Chodzi o wypracowanie katalogu dobrych praktyk, o znalezienie kompromisu pomiędzy potrzebami reklamowymi a estetyką. Jeśli za oknem widzimy drzewo, uporządkowaną fasadę sąsiedniego budynku, czujemy się lepiej, niż wówczas, gdy wszelki widok zaśmiecają nam wyprzedaże i okazje. Jak pisze Charles Montgomery w książce „Miasto szczęśliwe”, większość rzeczy, jakie ludzie kupują w sklepach, daje im wielką satysfakcję w momencie zakupu, po kilku dniach ta satysfakcja zaczyna się zmniejszać, by z czasem ulotnić się zupełnie. Natomiast dobra przestrzeń publiczna jest czymś w rodzaju magicznego dobrodziejstwa, gdyż pozostaje nieustannym źródłem zadowolenia.

Foto, 18 listopada 2016.
Dąbrowa Górnicza, ulice: 3 Maja, Stefana Okrzei, Juliusza Kedena-Bandrowskiego, Królowej Jadwigi.









Komunikacyjny kataklizm w Dąbrowie?

W  książce Jana Gehla „Miasto dla ludzi” warto zwrócić uwagę na fragment, w którym autor opisuje konsekwencje trzęsienia ziemi w San Francisco z roku 1989. W wyniku kataklizmu zniszczeniu uległ odcinek wiecznie zatłoczonej autostrady prowadzącej do centrum – Embarcadero Freeway. Drogę trzeba było zamknąć. W jednej chwili nastąpiła likwidacja jednej z ważniejszych arterii San Francisco. Architekci i konstruktorzy natychmiast więc rzucili się do projektowania nowej autostrady, ale projekt nigdy nie został ukończony.

Okazało się, że miasto całkiem dobrze radzi sobie bez zniszczonej drogi. Kierowcy zaakceptowali ograniczenie prędkości w tym obszarze. Co więcej, na Embarcadero Freeway pojawili się piesi i rowerzyści. Dziś, zamiast dwupoziomowej autostrady, jest tu bulwar z tramwajami, drzewami i  szerokimi chodnikami. W ten sposób odwróceniu uległa obowiązująca dotychczas zasada, że im więcej jest samochodów, tym więcej wolnych przestrzeni w mieście należy wypełnić poruszającymi się i parkującymi pojazdami. To z kolei prowadziło do zwiększenia ruchu i wzrostu problemów komunikacyjnych. W następnych latach San Francisco przekształciło jeszcze kilka autostrad w spokojne ulice.

Przekorna konkluzja mogłaby zabrzmieć, że czasami do zmiany przekonań o podporządkowaniu miasta potrzebom kierowców, potrzeba trzęsienia ziemi. Jednak od opisywanego przez Gehla przypadku minęło już prawie 30 lat i wzorem San Francisco poszło wiele miast na całym świecie. W  każdym z nich zastosowano zasadę „zielonej mobilności”, w myśl której większość transportu publicznego stanowi ruch pieszy, rowerowy i komunikacja zbiorowa, które to środki transportu znacząco poprawiają stan środowiska, obniżają emisję szkodliwych substancji do atmosfery i zmniejszają poziom natężenia hałasu. Wszędzie tam dodatkowo zadbano o przestrzenie publiczne i zachęcono do przebywania w mieście ludzi, a nie samochody, co znacząco zmieniło charakter życia Kopenhagi (o czym wie wielu) i Bogoty (o czym wiedzą nieliczni).

Kiedy w Dąbrowie Górniczej przedstawiono, przeznaczone do konsultacji społecznych, opracowanie dot. wprowadzenia „zielonej mobilności”, od razu pojawili się krytycy udowadniający, że czeka nas komunikacyjny kataklizm – wystarczyła zapowiedź stworzenia wspólnych przystanków tramwajowych i autobusowych. Takimi „detalami”, jak zintegrowane węzły przesiadkowe, postulowana konieczność poprawy jakości komunikacji miejskiej, dostosowanie tras i rozkładów jazdy do współczesnych wymagań mieszkańców czy zwiększenie bezpieczeństwa pieszych i  rowerzystów, głowy sobie nie zaprzątano.

Dąbrowscy „wielepieje”, co to wszystko wiedzą lepiej, zawyrokowali – „zielona mobilność” jest groźna jak, nie przymierzając, trzęsienie ziemi, hołdując przekonaniu, że im miejskie ulice szersze – tym lepsze, parkingi powinny być gdzie się tylko da, a największą zdobyczą współczesności jest pomknąć samochodem Piłsudskiego czy Królowej Jadwigi – bez ograniczeń. Tyle że, jak pokazują liczne przykłady, to się źle kończy – konkretnie – wzrostem problemów komunikacyjnych. Dlatego opracowanie pn. „Zielona mobilność na terenie gminy Dąbrowa Górnicza” warto potraktować jako szansę na lepsze miasto, ale z zastrzeżeniem, że po pierwsze – wymaga konsultacji, po drugie – wszystkie, bez wyjątku, elementy planu zostaną wprowadzone.