poniedziałek, 20 lutego 2017

Komunikacyjny kataklizm w Dąbrowie?

W  książce Jana Gehla „Miasto dla ludzi” warto zwrócić uwagę na fragment, w którym autor opisuje konsekwencje trzęsienia ziemi w San Francisco z roku 1989. W wyniku kataklizmu zniszczeniu uległ odcinek wiecznie zatłoczonej autostrady prowadzącej do centrum – Embarcadero Freeway. Drogę trzeba było zamknąć. W jednej chwili nastąpiła likwidacja jednej z ważniejszych arterii San Francisco. Architekci i konstruktorzy natychmiast więc rzucili się do projektowania nowej autostrady, ale projekt nigdy nie został ukończony.

Okazało się, że miasto całkiem dobrze radzi sobie bez zniszczonej drogi. Kierowcy zaakceptowali ograniczenie prędkości w tym obszarze. Co więcej, na Embarcadero Freeway pojawili się piesi i rowerzyści. Dziś, zamiast dwupoziomowej autostrady, jest tu bulwar z tramwajami, drzewami i  szerokimi chodnikami. W ten sposób odwróceniu uległa obowiązująca dotychczas zasada, że im więcej jest samochodów, tym więcej wolnych przestrzeni w mieście należy wypełnić poruszającymi się i parkującymi pojazdami. To z kolei prowadziło do zwiększenia ruchu i wzrostu problemów komunikacyjnych. W następnych latach San Francisco przekształciło jeszcze kilka autostrad w spokojne ulice.

Przekorna konkluzja mogłaby zabrzmieć, że czasami do zmiany przekonań o podporządkowaniu miasta potrzebom kierowców, potrzeba trzęsienia ziemi. Jednak od opisywanego przez Gehla przypadku minęło już prawie 30 lat i wzorem San Francisco poszło wiele miast na całym świecie. W  każdym z nich zastosowano zasadę „zielonej mobilności”, w myśl której większość transportu publicznego stanowi ruch pieszy, rowerowy i komunikacja zbiorowa, które to środki transportu znacząco poprawiają stan środowiska, obniżają emisję szkodliwych substancji do atmosfery i zmniejszają poziom natężenia hałasu. Wszędzie tam dodatkowo zadbano o przestrzenie publiczne i zachęcono do przebywania w mieście ludzi, a nie samochody, co znacząco zmieniło charakter życia Kopenhagi (o czym wie wielu) i Bogoty (o czym wiedzą nieliczni).

Kiedy w Dąbrowie Górniczej przedstawiono, przeznaczone do konsultacji społecznych, opracowanie dot. wprowadzenia „zielonej mobilności”, od razu pojawili się krytycy udowadniający, że czeka nas komunikacyjny kataklizm – wystarczyła zapowiedź stworzenia wspólnych przystanków tramwajowych i autobusowych. Takimi „detalami”, jak zintegrowane węzły przesiadkowe, postulowana konieczność poprawy jakości komunikacji miejskiej, dostosowanie tras i rozkładów jazdy do współczesnych wymagań mieszkańców czy zwiększenie bezpieczeństwa pieszych i  rowerzystów, głowy sobie nie zaprzątano.

Dąbrowscy „wielepieje”, co to wszystko wiedzą lepiej, zawyrokowali – „zielona mobilność” jest groźna jak, nie przymierzając, trzęsienie ziemi, hołdując przekonaniu, że im miejskie ulice szersze – tym lepsze, parkingi powinny być gdzie się tylko da, a największą zdobyczą współczesności jest pomknąć samochodem Piłsudskiego czy Królowej Jadwigi – bez ograniczeń. Tyle że, jak pokazują liczne przykłady, to się źle kończy – konkretnie – wzrostem problemów komunikacyjnych. Dlatego opracowanie pn. „Zielona mobilność na terenie gminy Dąbrowa Górnicza” warto potraktować jako szansę na lepsze miasto, ale z zastrzeżeniem, że po pierwsze – wymaga konsultacji, po drugie – wszystkie, bez wyjątku, elementy planu zostaną wprowadzone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz