W książce Jana Gehla „Miasto dla ludzi” warto
zwrócić uwagę na fragment, w którym autor opisuje
konsekwencje trzęsienia ziemi w San Francisco
z roku 1989. W wyniku kataklizmu zniszczeniu uległ
odcinek wiecznie zatłoczonej autostrady prowadzącej
do centrum – Embarcadero Freeway. Drogę trzeba
było zamknąć. W jednej chwili nastąpiła likwidacja
jednej z ważniejszych arterii San Francisco. Architekci
i konstruktorzy natychmiast więc rzucili się do
projektowania nowej autostrady, ale projekt nigdy nie
został ukończony.
Okazało się, że miasto całkiem dobrze radzi sobie
bez zniszczonej drogi. Kierowcy zaakceptowali ograniczenie
prędkości w tym obszarze. Co więcej, na
Embarcadero Freeway pojawili się piesi i rowerzyści.
Dziś, zamiast dwupoziomowej autostrady, jest tu bulwar z tramwajami, drzewami i szerokimi
chodnikami. W ten sposób odwróceniu uległa obowiązująca
dotychczas zasada, że im więcej jest samochodów,
tym więcej wolnych przestrzeni w mieście
należy wypełnić poruszającymi się i parkującymi pojazdami.
To z kolei prowadziło do zwiększenia ruchu
i wzrostu problemów komunikacyjnych. W następnych
latach San Francisco przekształciło jeszcze kilka
autostrad w spokojne ulice.
Przekorna konkluzja mogłaby zabrzmieć, że czasami
do zmiany przekonań o podporządkowaniu
miasta potrzebom kierowców, potrzeba trzęsienia
ziemi. Jednak od opisywanego przez Gehla przypadku
minęło już prawie 30 lat i wzorem San Francisco
poszło wiele miast na całym świecie. W każdym
z nich zastosowano zasadę „zielonej mobilności”,
w myśl której większość transportu publicznego stanowi
ruch pieszy, rowerowy i komunikacja zbiorowa,
które to środki transportu znacząco poprawiają stan
środowiska, obniżają emisję szkodliwych substancji
do atmosfery i zmniejszają poziom natężenia hałasu.
Wszędzie tam dodatkowo zadbano o przestrzenie publiczne
i zachęcono do przebywania w mieście ludzi,
a nie samochody, co znacząco zmieniło charakter życia
Kopenhagi (o czym wie wielu) i Bogoty (o czym
wiedzą nieliczni).
Kiedy w Dąbrowie Górniczej przedstawiono, przeznaczone
do konsultacji społecznych, opracowanie dot.
wprowadzenia „zielonej mobilności”, od razu pojawili
się krytycy udowadniający, że czeka nas komunikacyjny
kataklizm – wystarczyła zapowiedź stworzenia
wspólnych przystanków tramwajowych i autobusowych.
Takimi „detalami”, jak zintegrowane węzły przesiadkowe,
postulowana konieczność poprawy jakości
komunikacji miejskiej, dostosowanie tras i rozkładów
jazdy do współczesnych wymagań mieszkańców czy
zwiększenie bezpieczeństwa pieszych i rowerzystów,
głowy sobie nie zaprzątano.
Dąbrowscy „wielepieje”, co to wszystko wiedzą lepiej,
zawyrokowali – „zielona mobilność” jest groźna jak,
nie przymierzając, trzęsienie ziemi, hołdując przekonaniu,
że im miejskie ulice szersze – tym lepsze,
parkingi powinny być gdzie się tylko da, a największą
zdobyczą współczesności jest pomknąć samochodem
Piłsudskiego czy Królowej Jadwigi – bez ograniczeń.
Tyle że, jak pokazują liczne przykłady, to się źle kończy – konkretnie – wzrostem problemów komunikacyjnych.
Dlatego opracowanie pn. „Zielona mobilność
na terenie gminy Dąbrowa Górnicza” warto
potraktować jako szansę na lepsze miasto, ale z zastrzeżeniem,
że po pierwsze – wymaga konsultacji,
po drugie – wszystkie, bez wyjątku, elementy planu
zostaną wprowadzone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz