piątek, 19 maja 2017

Jak Bogoty pragnę

Na progu XXI wieku kolumbijska stolica uchodziła za piekło na ziemi. Z charakterystycznym dla południowoamerykańskich miast rozwarstwieniem społecznym objawiającym się w postaci strzeżonych enklaw luksusu i chaotycznych dzielnic nędzy, stłamszona przez nadmierny ruch samochodowy, zanieczyszczenie środowiska, była skazana na klęskę. Spory dotyczyły tylko tego, jak szybko nastąpi ostateczny upadek Bogoty (trzy czwarte mieszkańców twierdziło, że będzie im się żyło już tylko gorzej). Jednak pojawili się ludzie, bo było ich dwóch, choć w tym miejscu skupię się tylko na jednym z nich, którzy odwrócili bieg rzeczy. Na nowo ukształtowali wielkomiejskie życie i sprawili, że południowoamerykańskie miasto społecznych kontrastów i występku stało się źródłem zmian, z wielką uwagą obserwowanych i opisywanych przez socjologów i urbanistów na całym świecie.

Enrique Peñalosa, gdy w  roku 1997 ubiegał się o fotel burmistrza, przekonywał, że szczęście i pomyślność mieszkańców Bogoty nie wynikają wprost z poziomu dochodu na głowę, bo gdyby tak było, musieliby pogodzić się z tym, że są społecznością o drugo, a nawet trzeciorzędnym znaczeniu, czyli uznać, że stanowią jedynie bandę nieudaczników. Dlatego Peñalosa nie obiecywał mieszkańcom samochodu w każdym garażu czy jakiejś socjalistycznej rewolucji. Nie tędy droga – powtarzał. Jego obietnica była prosta – obiecał sprawić, że mieszkańcy prawie 9-milionowego miasta w Andach poczują się szczęśliwsi *.

W tym miejscu zaczyna się historia „burmistrza od szczęścia”, którego pierwszym i najbardziej pamiętnym posunięciem było wypowiedzenie wojny, nie przestępczości, narkotykom czy nędzy, tylko prywatnym samochodom. Uniemożliwił dojeżdżanie kierowcom do pracy częściej niż trzy razy w tygodniu, po czym odrzucił plan rozwoju autostrad, przeznaczając środki budżetowe na setki kilometrów ścieżek rowerowych, nowe parki i skwery (stworzono sieć sześciuset tego rodzaju obiektów, od niewielkich osiedlowych plam zieleni, po śródmiejski park o  powierzchni większej od nowojorskiego Central Parku) oraz sieć bibliotek, szkół i żłobków. Przede wszystkim jednak Peñalosa wywrócił do góry nogami doświadczenie podróżowania transportem publicznym. Jego TransMilenio, nowoczesne, wygodne autobusy, zajęły najdogodniejsze przestrzenie na arteriach kolumbijskiej stolicy, pozostawiając prywatnym samochodom i taksówkom jedynie ochłapy jezdni, o które mogą ze sobą zaciekle walczyć. Nakazał przy tym usunięcie tysięcy szpecących miasto bilbordów, zlikwidował płoty, jakimi mieszkańcy poodgradzali osiedlowe skwery i wypowiedział wojnę każdemu, kto usiłował przywłaszczyć sobie przestrzeń publiczną. Ten śmiały plan przysporzył mu na początku wielu wrogów. Właściwie – samych wrogów. Zapamiętano jednak, co burmistrz powiedział w  trakcie swego inauguracyjnego przemówienia, że tylko takie miasto, które szanuje istoty ludzkie, może oczekiwać, że jego obywatele również będą okazywać mu szacunek. Obiecał przy tym niejako wbudować ten szacunek w tkankę Bogoty, używając do tego betonu, stali, roślinności i trawników. W efekcie, jak wykazują późniejsze badania, Bogota stała się miastem cenionym przez mieszkańców, nie ze względu na równość dochodów (to utopia, niemożliwa do realizacji), ale na równość pod względem jakości życia, a ponadto takie środowisko, w którym nikt nie czuje się gorszy ani wykluczony.

A co to ma wspólnego z nami? Otóż stawiam tezę, że Dąbrowa Górnicza jest miastem uzależnionym od samochodów. W takim mieście, mniej więcej co trzeci mieszkaniec skazany jest na łaskę i  niełaskę archaicznej komunikacji publicznej lub kogoś, kto musi go wszędzie podwozić. Oczywistymi ofiarami tego stanu rzeczy są dzieci uwięzione w domach, pozbawione możliwości chodzenia piechotą do szkoły i swobodnego spotykania się z przyjaciółmi w przyjaznej przestrzeni miejskiej. Jeszcze gorzej mają osoby starsze, które same nie prowadzą samochodów. W rezultacie rzadziej wybierają się do lekarza czy na spotkania towarzyskie. Po prostu tkwią w domach. A jeśli do tego dodamy, że ubywa parków, skwerów, a przy ulicach rośnie coraz mniej drzew, bo samochody muszą przecież gdzieś zaparkować, zauważymy, jak wiele jest do zrobienia. Jak mówi Peñalosa – wasze ulice nie są dla wszystkich, dopóki nie możecie sobie wyobrazić poruszającego się nimi swobodnie ośmio lub osiemdziesięciolatka. Dąbrowianie, możecie to sobie wyobrazić?

* Zob. Charles Montgomery, Miasto szczęśliwe. Jak zmienić nasze życie, zmieniając nasze miasta, Kraków 2015