Na progu XXI wieku kolumbijska stolica uchodziła
za piekło na ziemi. Z charakterystycznym
dla południowoamerykańskich miast
rozwarstwieniem społecznym objawiającym się
w postaci strzeżonych enklaw luksusu i chaotycznych
dzielnic nędzy, stłamszona przez nadmierny ruch samochodowy,
zanieczyszczenie środowiska, była skazana
na klęskę. Spory dotyczyły tylko tego, jak szybko
nastąpi ostateczny upadek Bogoty (trzy czwarte
mieszkańców twierdziło, że będzie im się żyło już
tylko gorzej). Jednak pojawili się ludzie, bo było ich
dwóch, choć w tym miejscu skupię się tylko na jednym
z nich, którzy odwrócili bieg rzeczy. Na nowo
ukształtowali wielkomiejskie życie i sprawili, że południowoamerykańskie miasto społecznych kontrastów
i występku stało się źródłem zmian, z wielką
uwagą obserwowanych i opisywanych przez socjologów
i urbanistów na całym świecie.
Enrique Peñalosa, gdy w roku 1997 ubiegał się
o fotel burmistrza, przekonywał, że szczęście i pomyślność
mieszkańców Bogoty nie wynikają wprost
z poziomu dochodu na głowę, bo gdyby tak było, musieliby
pogodzić się z tym, że są społecznością o drugo,
a nawet trzeciorzędnym znaczeniu, czyli uznać,
że stanowią jedynie bandę nieudaczników. Dlatego
Peñalosa nie obiecywał mieszkańcom samochodu
w każdym garażu czy jakiejś socjalistycznej rewolucji.
Nie tędy droga – powtarzał. Jego obietnica
była prosta – obiecał sprawić, że mieszkańcy prawie
9-milionowego miasta w Andach poczują się szczęśliwsi *.
W tym miejscu zaczyna się historia „burmistrza od
szczęścia”, którego pierwszym i najbardziej pamiętnym
posunięciem było wypowiedzenie wojny, nie przestępczości,
narkotykom czy nędzy, tylko prywatnym samochodom.
Uniemożliwił dojeżdżanie kierowcom do pracy
częściej niż trzy razy w tygodniu, po czym odrzucił plan
rozwoju autostrad, przeznaczając środki budżetowe na
setki kilometrów ścieżek rowerowych, nowe parki i skwery
(stworzono sieć sześciuset tego rodzaju obiektów, od
niewielkich osiedlowych plam zieleni, po śródmiejski
park o powierzchni większej od nowojorskiego Central
Parku) oraz sieć bibliotek, szkół i żłobków. Przede wszystkim
jednak Peñalosa wywrócił do góry nogami doświadczenie
podróżowania transportem publicznym. Jego
TransMilenio, nowoczesne, wygodne autobusy, zajęły
najdogodniejsze przestrzenie na arteriach kolumbijskiej
stolicy, pozostawiając prywatnym samochodom i taksówkom
jedynie ochłapy jezdni, o które mogą ze sobą zaciekle
walczyć. Nakazał przy tym usunięcie tysięcy szpecących
miasto bilbordów, zlikwidował płoty, jakimi mieszkańcy poodgradzali osiedlowe skwery i wypowiedział wojnę
każdemu, kto usiłował przywłaszczyć sobie przestrzeń
publiczną. Ten śmiały plan przysporzył mu na początku
wielu wrogów. Właściwie – samych wrogów.
Zapamiętano jednak, co burmistrz powiedział
w trakcie swego inauguracyjnego przemówienia, że
tylko takie miasto, które szanuje istoty ludzkie, może
oczekiwać, że jego obywatele również będą okazywać
mu szacunek. Obiecał przy tym niejako wbudować ten
szacunek w tkankę Bogoty, używając do tego betonu,
stali, roślinności i trawników.
W efekcie, jak wykazują późniejsze badania, Bogota
stała się miastem cenionym przez mieszkańców,
nie ze względu na równość dochodów (to utopia, niemożliwa
do realizacji), ale na równość pod względem
jakości życia, a ponadto takie środowisko, w którym
nikt nie czuje się gorszy ani wykluczony.
A co to ma wspólnego z nami? Otóż stawiam
tezę, że Dąbrowa Górnicza jest miastem uzależnionym
od samochodów. W takim mieście, mniej
więcej co trzeci mieszkaniec skazany jest na łaskę
i niełaskę archaicznej komunikacji publicznej lub
kogoś, kto musi go wszędzie podwozić. Oczywistymi
ofiarami tego stanu rzeczy są dzieci uwięzione w domach,
pozbawione możliwości chodzenia piechotą
do szkoły i swobodnego spotykania się z przyjaciółmi w przyjaznej przestrzeni miejskiej. Jeszcze gorzej
mają osoby starsze, które same nie prowadzą samochodów.
W rezultacie rzadziej wybierają się do lekarza
czy na spotkania towarzyskie. Po prostu tkwią
w domach. A jeśli do tego dodamy, że ubywa parków,
skwerów, a przy ulicach rośnie coraz mniej drzew, bo
samochody muszą przecież gdzieś zaparkować, zauważymy,
jak wiele jest do zrobienia. Jak mówi Peñalosa
– wasze ulice nie są dla wszystkich, dopóki nie
możecie sobie wyobrazić poruszającego się nimi swobodnie
ośmio lub osiemdziesięciolatka. Dąbrowianie,
możecie to sobie wyobrazić?
* Zob. Charles Montgomery, Miasto szczęśliwe. Jak zmienić
nasze życie, zmieniając nasze miasta, Kraków 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz