Pół świata przemierzyłem, by znaleźć się w tym miejscu. Ostatni etap podróży kosztował 8 dolarów. Wjechałem windą, teraz stoję kilkadziesiąt metrów nad ziemią w koronie drzewa, a właściwie super-drzewa, jednego z 18. To niezwykły twór, pokryty pnączami i tysiącami roślin, przedstawicielami ponad 200 gatunków. Jego głównym zadaniem jest dostarczanie naturalnej energii. Wkomponowane w konstrukcję ogniwa kumulują energię słoneczną. „Drzewo” gromadzi również wodę deszczową wykorzystywaną do nawadniania roślin i napełniania okolicznych fontann. Po zapadnięciu zmroku „ożyje”, zmieniając kolory i razem z pozostałymi stworzy imponujący pokaz światła. Teraz, dzięki zamontowanym tu specjalnym dyszom, daje przyjemny chłód. Pod nami Gardens by the Bay, tropikalne ogrody zlokalizowane na sztucznej wyspie. Wzrok przyciągają szklane grzebienie drapaczy chmur, spektakularny basen na szczycie hotelu Marina Bay Sands i stalowe ramiona portowych żurawi. Singapur. Miasto przyszłości.
Ostatnio podjęto tu decyzję, jaka u nas chyba nikomu nie mieściłaby się w głowie: wprowadzono zakaz rejestracji nowych samochodów. Singapurczycy wyliczyli, że drogi przekroczyły już 12 proc. powierzchni miasta i… przestali inwestować w nową infrastrukturę drogową. Zresztą samochody od dawna były na cenzurowanym. Dlatego na prawie 6 mln mieszkańców miasta-państwa przypada zaledwie 600 tys. aut prywatnych. Za to transport publiczny, zwłaszcza metro, biją na głowę wszystko, co widziałem do tej pory – są bezobsługowe, czyste, punktualne co do sekundy. Do tego elektryczne autobusy i rowery. Stoją wszędzie – wystarczy ściągnąć odpowiednią aplikację i, często za darmo, można jechać.
Jeśli zatem Singapur jest miastem przyszłości – w co, będąc tutaj, wyjątkowo łatwo uwierzyć – szykujmy się na świat, w którym proporcje między transportem publicznym i prywatnym trzeba odwrócić. Zamieszkujący Miasto Lwa, głównie potomkowie chińskich emigrantów, już wiedzą: że zasoby naturalne naszej planety właśnie się wyczerpują, dlatego wodę pitną odzyskują wprost ze ścieków komunalnych, że przestrzeń miejska nie jest z gumy i jej przeznaczanie na parkingi i poszerzanie jezdni to droga donikąd, lepiej zainwestować w zieleń. I szykują się na starość, co oznacza mniej schodów, więcej wind, bliżej rozmieszczonych sklepów i usług dostarczanych na miejsce coraz mniej samodzielnym odbiorcom.*
Ostatnio podjęto tu decyzję, jaka u nas chyba nikomu nie mieściłaby się w głowie: wprowadzono zakaz rejestracji nowych samochodów. Singapurczycy wyliczyli, że drogi przekroczyły już 12 proc. powierzchni miasta i… przestali inwestować w nową infrastrukturę drogową. Zresztą samochody od dawna były na cenzurowanym. Dlatego na prawie 6 mln mieszkańców miasta-państwa przypada zaledwie 600 tys. aut prywatnych. Za to transport publiczny, zwłaszcza metro, biją na głowę wszystko, co widziałem do tej pory – są bezobsługowe, czyste, punktualne co do sekundy. Do tego elektryczne autobusy i rowery. Stoją wszędzie – wystarczy ściągnąć odpowiednią aplikację i, często za darmo, można jechać.
Jeśli zatem Singapur jest miastem przyszłości – w co, będąc tutaj, wyjątkowo łatwo uwierzyć – szykujmy się na świat, w którym proporcje między transportem publicznym i prywatnym trzeba odwrócić. Zamieszkujący Miasto Lwa, głównie potomkowie chińskich emigrantów, już wiedzą: że zasoby naturalne naszej planety właśnie się wyczerpują, dlatego wodę pitną odzyskują wprost ze ścieków komunalnych, że przestrzeń miejska nie jest z gumy i jej przeznaczanie na parkingi i poszerzanie jezdni to droga donikąd, lepiej zainwestować w zieleń. I szykują się na starość, co oznacza mniej schodów, więcej wind, bliżej rozmieszczonych sklepów i usług dostarczanych na miejsce coraz mniej samodzielnym odbiorcom.*
* Zob. Paulina Wilk, Pojutrze. O miastach przyszłości, Kraków 2017, str. 212.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz