Telewizja kłamie. Na
ekranie zwykle wygląda to tak: rodzina wychodzi z domu, ma dużo miejsca
w bagażniku, więc pakuje do środka namiot, krzesła, kuchenkę turystyczną
oraz psa, albo ona wsiada, on wsiada, razem wsiadają, albo już jadą, przez
opustoszałe miasto albo puste zachwycające krajobrazy, góry, jeziora, kilometry
płaskiego jak stół, połyskującego asfaltu, albo bezdroża gdzieś pomiędzy
wzgórzami i oceanem. Wolność ma zapach benzyny, wygląda jak SUV albo
hatchback, zachwyca metalicznym lakierem, kusi promocyjną ceną. Tylko odpal,
a staniesz się częścią tej wspaniałej przygody w świecie, gdzie
zawsze świeci słońce tak pięknie wydobywające blask chromowanych logo.
W rzeczywistości, o czym najłatwiej przekonać się w trakcie wakacyjnych wyjazdów, na posiadaczy czterech kółek czekają wiecznie remontowane drogi, stanie w korkach, w kolejkach po winiety, odliczanie pod dystrybutorami, i jazda… od stacji paliw do stacji paliw, od jednej bramki na autostradzie do drugiej. Nie ma opustoszałych miast, są miasta zatłoczone, wiecznie zapchane parkingi, żarłoczne parkometry i fotoradary, zawsze chętne, by zabłysnąć. Rozwiązaniem jest przypięcie do samochodu rowerów.
W tym roku, po raz kolejny, nasze rowery okazały się bezkonkurencyjne. Pozwoliły na parkowanie poza strefami, do których samochodom nie wolno wjeżdżać bez specjalnych zezwoleń, były zwinne, gotowe do swobodnej jazdy w gęstej miejskiej zabudowie i idealne na pokonywanie bezdroży. Ale to tylko część prawdy. Całości dopełniały miasta, ewidentnie na nasze rowery przygotowane i tereny pozamiejskie, gdzie na każdym rozstaju wisiała tabliczka z oznaczeniem drogi rowerowej i odległości do najbliższego punktu orientacyjnego. Mikael Colville-Andersem w książce „Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe” pisze: „rower jest najważniejszym i najpotężniejszym narzędziem do zmieniania świata na lepsze, jakim dysponujemy. Najwyższy czas, żebyśmy długo i solidnie przyjrzeli się istniejącym wzorcom. Naszym najważniejszym atutem jest fakt, że istnieją modele, z których możemy korzystać. Nie ma potrzeby wynajdywania koła na nowo, zwłaszcza jeśli to koło jest okrągłe i jeździ już od ponad stu lat”*.
Przy okazji – moim tegorocznym odkryciem samochodowo-rowerowych wojaży po Czechach, Niemczech i Francji była trawa. Trawa na poboczach, na skrzyżowaniach, długa, niekoszona, jakaś taka bałaganiarska. Jakże inna od tej, którą jeszcze niedawno gotów byłem uznawać za niepodważalny wzorzec – czyli coś pomiędzy murawą Stadionu Narodowego a polem golfowym. Widać stąd, że można inaczej – oddać drogi pieszym i rowerom, a ronda i zieleńce bujnej przyrodzie. Widać też, że spór koncernów samochodowych z rowerzystami i producentów kosiarek z owadami przechyla się na korzyść tych drugich. I dobrze, to lubię, a telewizji podczas urlopu nie oglądam. Co i Wam, Drodzy Czytelnicy, z dobrego serca polecam.
W rzeczywistości, o czym najłatwiej przekonać się w trakcie wakacyjnych wyjazdów, na posiadaczy czterech kółek czekają wiecznie remontowane drogi, stanie w korkach, w kolejkach po winiety, odliczanie pod dystrybutorami, i jazda… od stacji paliw do stacji paliw, od jednej bramki na autostradzie do drugiej. Nie ma opustoszałych miast, są miasta zatłoczone, wiecznie zapchane parkingi, żarłoczne parkometry i fotoradary, zawsze chętne, by zabłysnąć. Rozwiązaniem jest przypięcie do samochodu rowerów.
W tym roku, po raz kolejny, nasze rowery okazały się bezkonkurencyjne. Pozwoliły na parkowanie poza strefami, do których samochodom nie wolno wjeżdżać bez specjalnych zezwoleń, były zwinne, gotowe do swobodnej jazdy w gęstej miejskiej zabudowie i idealne na pokonywanie bezdroży. Ale to tylko część prawdy. Całości dopełniały miasta, ewidentnie na nasze rowery przygotowane i tereny pozamiejskie, gdzie na każdym rozstaju wisiała tabliczka z oznaczeniem drogi rowerowej i odległości do najbliższego punktu orientacyjnego. Mikael Colville-Andersem w książce „Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe” pisze: „rower jest najważniejszym i najpotężniejszym narzędziem do zmieniania świata na lepsze, jakim dysponujemy. Najwyższy czas, żebyśmy długo i solidnie przyjrzeli się istniejącym wzorcom. Naszym najważniejszym atutem jest fakt, że istnieją modele, z których możemy korzystać. Nie ma potrzeby wynajdywania koła na nowo, zwłaszcza jeśli to koło jest okrągłe i jeździ już od ponad stu lat”*.
Przy okazji – moim tegorocznym odkryciem samochodowo-rowerowych wojaży po Czechach, Niemczech i Francji była trawa. Trawa na poboczach, na skrzyżowaniach, długa, niekoszona, jakaś taka bałaganiarska. Jakże inna od tej, którą jeszcze niedawno gotów byłem uznawać za niepodważalny wzorzec – czyli coś pomiędzy murawą Stadionu Narodowego a polem golfowym. Widać stąd, że można inaczej – oddać drogi pieszym i rowerom, a ronda i zieleńce bujnej przyrodzie. Widać też, że spór koncernów samochodowych z rowerzystami i producentów kosiarek z owadami przechyla się na korzyść tych drugich. I dobrze, to lubię, a telewizji podczas urlopu nie oglądam. Co i Wam, Drodzy Czytelnicy, z dobrego serca polecam.
* Mikael Colville-Andersem, Być jak Kopenhaga. Duński przepis na miasto szczęśliwe, Kraków 2019, str. 169.